Recenzje

 Jan Owczarek - recenzja
O Karkonoszach prozą z nutką liryzmu
W okresie powojennym niezbyt wiele powstało książek literackich, które tematycznie byłyby osadzone w Karkonoszach. Mamy pojedyncze teksty, ba nawet almanachy lokalne, w których obecna jest tematyka karkonoska, natomiast całe utwory lub zbiory tekstów jednego napisanych jednym piórem poświęcone Karkonoszom łatwiej spotkamy w twórczości autorów czeskich czy – żyjących dawniej w Karkonoszach – pisarzy i poetów niemieckich. Pierwszym zwiastunem polskim jest wydany w latach siedemdziesiątych przez Ossolineum cieniutki tomik poezji Łucji Danielewskiej pt.”Liryki karkonoskie”. Dlatego może cieszyć pojawienie się zbioru opowiadań Elżbiety Śnieżkowskiej – Bielak, których wydarzenia osadzone są w Karkonoszach lub u ich podnóża, a same góry nie są tylko obojętnym tłem, bowiem autorka czyni je konstytutywnym elementem fabuły. Bez Karkonoszy losy bohaterów potoczyłyby się inaczej, albo pewne zdarzenia w ogóle by nie zaistniały. Tytuł całości „A w Karkonoszach – serce” – będący także tytułem jednego z opowiadań – wymownie wskazuje na rolę karkonoskiego pejzażu, który staje się także przestrzenią wewnętrzną.
     Bohaterkami opowiadań Śnieżkowskiej – Bielak są kobiety dojrzałe, czasem ciężko doświadczone przez życie, pragnące miłości i miłość tę znajdujące, zmuszone do twardego stąpania po ziemi, ale niepozbawione wrażliwości i trochę poetyckiej refleksyjności.
„Jadąc autobusem syciła oczy słońcem wschodzącym nad Karkonoszami i czuła, że wraca z bardzo daleka. Wraca do domu, który choć jeszcze nie był jej znany, ale był tu, gdzie zawsze chciała żyć, blisko drogich sercu stron, blisko gór, świerkowych lasów i tych klimatów, które znała od dziecka. Tutaj wszystko ją cieszyło i nic nie wydawało się jej straszne. Tu w Karkonoszach była u siebie. Była w domu.” – to uczucia bohaterki opowiadania „Do domu”, matki dwójki dzieci, która z przyczyn ekonomicznych niegdyś wyjechała z mężem do dużego miasta na Górnym Śląsku, a teraz – po rozstaniu z mężem z powodu jego zdrady – wraca w rodzinne strony. Znajomy pejzaż dodaje otuchy. Bohaterka niczym mityczny Anteusz w kontakcie z rodzoną ziemią nabiera siły do walki z przeciwnościami losu.
     W Karkonoszach też osadzone są niewesołe doświadczenia bohaterki opowiadania „dom pod lasem”. Zauroczona górami kobieta namawia męża do zbudowania domu na wzgórzu, a gdy nastąpiło ich rozstanie, zamiast się załamać, postanawia pozostać we wspólnie niegdyś budowanym domu. Bo właśnie ten dom z widokiem na Śnieżkę był czymś trwałym. Trwalszym od jej związku, od jej uczucia do niewiernego męża. Był owocem jej uczucia do karkonoskiej ziemi, które w odróżnieniu od uczucia do mężczyzny nie sprawiło jej zawodu:
„ To była pomyłka – powiedział do siebie w duchu.- Ale ten dom pomyłką nie był. Był jej miejscem na ziemi, jest azylem i dziełem, które wprawdzie zaczęli wspólnie, ale ona je kończyła.[…] ten dom, ogród i góry, które tak kochała,  dodawały jej sił. Wiedziała, że wygra. Bo ona zdradzać nie umiała, ani ludzi, ani marzeń. A ten dom pod lasem był jej wielkim, zrealizowanym marzeniem!”
    Pesymistyczny wydźwięk ma też opowiadanie „Wschód i zachód słońca”, którego bohaterka jest pacjentką szpitala dla przewlekle chorych. Czytelnik dzięki kontekstowi może nawet zlokalizować ten rzeczywiście istniejący obiekt, który niegdyś był specjalistycznym szpitalem kolejowym w Szklarskiej Porębie Średniej. Nieszczęśliwy romans, którego tło stanowią szpitalna codzienność, może wywoływać skojarzenia z pełnymi zmysłowego pragnienia wierszami Haliny Poświatowskiej. W opowiadaniu pojawiają się piękne realistyczne opisy pejzażu karkonoskiego:
„Dzień wstawał jasny, upalny. Szła szosą prowadzącą ze Szklarskiej Poręby Dolnej do Średniej. Było jeszcze spokojnie i cicho. Ludzie śpieszący się do pracy przemykali od czasu do czasu, niekiedy przejechało jakieś auto. Patrzyła na las odsłaniający się zza gęstego pasma mgieł i na promienie słońca pieszczące delikatne gałązki. W oddali odezwał się dzwon kościoła franciszkanów. […] Usiadła na ławce. Patrzyła na Szrenicę, która na tle porannego słońca była jeszcze mroczna, jakby nocne sny jej nie opuszczały. Blask wschodzącego słońca był tak oślepiający, że jej ukochany szczyt zdawał się ciemną plama na tle złotego światła.
    Było cicho, tylko wiatr tańczył w świerkach rosnących opodal i kołysał zawieszonymi na wierzchołkach szyszkami.”
[…]
„Nad Karkonoszami zachodziło słońce, oblewając siniejące pasmo gór czerwonym blaskiem. Widziała, jak chowa się za granatowy grzbiet, pozostawiając purpurową smugę na niebie. Za chwilę i ona zbladła. Pierwsze gwiazdy pokazały się nad Szrenicę. Zmierzch kocim krokiem skradał się nad góry, las i wierzchołki świerków. I w jej sercu coś gasło bezpowrotnie.”
      Tytułowy „Wschód i zachód słońca” okazuje się nie tylko impresjonistycznym sztafażem fabuły, ale jest parabolą. Bowiem poranek niesie bohaterce opowiadania nadzieję na spotkanie z ukochanym, która narasta do momentu, gdy w telefonie komórkowym ukazuje się SMS, który przekreśla pielęgnowane od rana wyobrażenia o spotkaniu. Zachód słońca nad górami jest tylko nostalgicznym dopełnieniem smutku Anny. I chociaż nawet miejsce przeżyć bohaterki – przydrożna ławka - się nie zmienia, to widzimy radykalną różnicę w nastroju, budowanego przez autorkę na dwóch płaszczyznach – duchowej i zewnętrznej, w której pejzaż staje się odbiciem przeżyć zakochanej kobiety.
     Niektóre z opowiadań Śnieżkowskiej – Bielak mają klimat wspomnieniowy. Wyglądają na reminiscencje autorki. Do takich należy „Dom z dzieciństwa”. Anna Sadowska, bohaterka tego opowiadania, przystaje w trakcie spaceru przed domem swojego dzieciństwa w willowej dzielnicy Cieplic. Przywołuje obrazy pamięci z tamtego czasu. Dom ten sam ,ale sporo elementów uległo zmianie. W trakcie rozmyślań Anny podchodzi do niej starsza kobieta, jak się okazuje – Niemka, która też mieszkała niegdyś w tym domu. Będąc z mężem na kuracji w cieplickim uzdrowisku także odbywa nostalgiczne spacery po miasteczku, w którym żyła przed wojną. Mimo różnicy pokoleń, doświadczeń i trudności językowych między kobietami zawiązuje się nić przyjaźni, która ma zaowocować obiecanymi sobie wzajemnie odwiedzinami. Opowiadanie, można rzec, przedstawia banalną dość prawdę, że obrazów dzieciństwa nie da się zapomnieć i że zawsze będziemy do tamtego czasu tęsknić. Jednak autorce udało się  ukazać piękno wspomnień. Ale ważniejsze jest w „Domu z dzieciństwa” chyba to, że magia wspomnień potrafi zbliżać ludzi, wydawałoby się, tak bardzo się różniących, bo jej siłą jest tęsknota i nieulegająca zatarciu pamięć o dawnych szczęśliwych chwilach, o tym co w człowieku jest piękne i dobre. I że to wszystko ma związek z miejscem, w którym owo dzieciństwo się spędziło. Obie bohaterki – Anna i Helga – uniosły w daleki świat te same kochane miejsca  i ten sam krajobraz gór, ciemniejących na południe od ich dawnego domu.
      W opowiadaniu „Legenda” pojawia się inna starsza kobieta o imieniu Kunegunda, córka Polaka i Szwajcarki, mieszkająca samotnie w wykupionym w Sobieszowie mieszkaniu. Przypadkowa zbieżność jej imienia z imieniem bohaterki lokalnego podania o złej i okrutnej księżniczce z góry Chojnik wznoszącej się nad Sobieszowem przywołuje mimowolnie to skojarzenie i jest dyskretnie wkomponowane w intencje przedstawionych zdarzeń. Jednak bohaterka „Legendy” nie jest zła i okrutna. Jest nieszczęśliwą starą kobietą, samotną i pogodzona z losem, która znajduje odrobinę zrozumienia i współczucia u sąsiadki. Anna Bieżańska jest natomiast spełnioną w życiu rodzinnym osobą, pięćdziesięciotrzyletnią matką i babcią, która wie, że Kunegundzie Laube potrzebuje pomocy. Niemniej i sama główna bohaterka jest osobą, do której przecież Anna przybiegła po pomoc. Kunegunda jest bowiem zielarką, której szwajcarskie lata dały spore doświadczenie i wiedzę w tym zakresie. Wydaje się, jakby autorka kreując jej postać, modyfikowała jedynie wizerunek rzeczywiście żyjącej jeszcze niedawno zielarki, starszej Niemki, mieszkającej w górnej Sosnówce w pobliżu kaplicy świętej Anny.
     „Znalezisko ze Złotego Widoku” to opowieść o  związku poetki i malarza. Bohaterka po odejściu Jerzego, który – można przypuszczać – nadal darzy ją uczuciem, ale odchodzi, bo są jakieś sprawy do rozwiązania, samotnie spaceruje z psem w okolicy Chybotka w Szklarskiej porębie Dolnej. Zagląda na skalny występ Złotego Widoku, by podziwiać zawsze piękne Karkonosze. Wracając ze spaceru znajduje pióro ptaka; pióro dziwne, nieznane, co skłonna do poetyckich wyobrażeń uznaje za znak. Za symbol. Bo przecież pozostała jej twórczość, o której w liście napisał jej Jerzy („Nie jesteś sama. Masz przecież tę swoją poezję!”). W konkluzji opowiadania wyłania się refleksja o wartości tworzenia jako wielkiej wewnętrznej potrzeby. Ostatecznie jednak po lekturze tego opowiadania pozostaje osad smutku, choć z odrobiną nadziei.
       Inny za to charakter mają opowiadania „Na „Samotni” czy „A w Karkonoszach – serce”. Osadzone w scenerii gór przygody napawają otuchą. Podążająca do „Samotni” bohaterka wspomina swoje studenckie eskapady w grupie roześmianych studentów. Wspomina swój krótki górski miłosny epizod, po którym już nigdy nie spotkała poznanego w górach chłopaka. W schronisku zastaje sporą studencka imprezę i...mężczyznę, w którym rozpoznaje swoją rajdową miłość. Szczęśliwi bohaterowie spacerują nad Małym Stawem:
    „Założyliśmy kurtki i wyszliśmy. Na wrześniowym niebie wisiało mnóstwo srebrzystych gwiazd. Księżyc, jak przed laty, przeglądał się w Małym Stawie. Wzięliśmy się za ręce i poszliśmy nad brzeg. Nie mówiliśmy nic, oczarowani tą chwilą tak niespodziewanie podarowaną nam przez los”.
Niespodziewane spotkanie kogoś kiedyś kochanego, aura wspomnień i powrót uczuć, piękna sceneria to elementarne składniki romansu, który pojawia się też opowiadaniu tytułowym całego zbioru. Przypadkowo (jeśli istnieje przypadek) spotkany w górach turysta staje się towarzyszem wypraw na dłużej. W tle Góry Izerskie i Karkonosze. Opowiadania Elżbiety Śnieżkowskiej-Bielak, autorki powieści „r@ndki.pl”, to na ogół krótkie historie miłosne, obrazy sytuacji życiowych podszytych smutkiem, tęsknotą, poczuciem osamotnienia. Jednak klamrę całości stanowią wspomniane wyżej tytuły, które kończą się optymistycznie, szczęśliwie. Na uwagę zasługuje świadomy wybór scenerii tych fabuł. Karkonosze okazują się nieobojętnym tłem. Są – można rzec – milczącym bohaterem, który przygląda się ale i ewokuje pewne fakty. Miejsca wydarzeń są zresztą bardzo różne, wszystkie jednak usytuowane są w Karkonoszach. Jak serca ich bohaterek.

Elżbieta Śnieżkowska-Bielak, A w Karkonoszach – serce”, Oficyna Wydawnicza ”STON2”, Kielce 2010, s. 88

                                                                    











Jan Owczarek

               Wiersze pisane szeptem
            Kolokwialny, werbalnie agresywny, wkraczający w intymność brutalnie i bezwstydnie, łamiący elementarne poczucie estetyki – taki w przekonaniu niektórych powinien być wiersz współczesny. Taki model pisania lansują też niektóre literackie periodyki. To jest dzisiaj poezją – mówią. Nie poddaje się temu trendowi poezja Wiesławy Siemaszko – Zielińskiej. Właśnie ukazał się kolejny, już piąty, zbiór poezji tej autorki, p. t. „W ulotnym szeleście słów”. Skromna, niewielka książeczka, ale o interesującej szacie graficznej, zawiera zaledwie trzydzieści pięć utworów. Czytelnik znający wcześniejszą twórczość Wiesławy Siemaszko - Zielińskiej dostrzeże w nowym tomiku już na pierwszy rzut oka delikatność i dyskrecję.   Poezja tu jest wyciszona, a przez to intymniejsza, refleksyjna. Zmysłowość znana nam z tomu „Między słowem a dotykiem” tu ustępuje bliskości nie potrzebującej fizycznego kontaktu. Napięcie tworzą tu słowa, ich krucha trwałość budząca obawę o to, czy możliwe jest zatrzymanie ulotności chwili, tego co trwa, co jeszcze nie odeszło, ale za krótki czas oddali się, zniknie – na zawsze. Wyczuwa się tęsknotę do zatrzymania nastroju sytuacji, miejsca, do zatrzymania pod powiekami przeżyć i obrazów, tak nieubłaganie odchodzących w krainę przeszłości. Jednocześnie pojawia się pytanie o moc poetyckiego słowa:
                                                   Na granicy słowa
                                                   drży jak
                                                   cień
                                                   snu jaśniejący ślad
                                                   przeźroczyste metafory
                                                   wirują we mnie
                                                   w zakamarkach zmysłów
                                                   delikatne muśnięcia zdarzeń
                                                   prowokują czas
                                                   lekko przepływa
                                                   pod powiekami myśli (…)
                                                                            („Sny w poezji uśpione”)
Doznania są delikatne, oprawione w metafory, oddane we władanie demiurga snu albo marzenia, które „lekko przepływa pod powiekami myśli”. Zdaje się, jakby bohaterka wierszy świat postrzegała wyłącznie przez pryzmat poezji, która zmienia banalne otoczenie w  przestrzeń pełna tajemnych znaczeń. W tej mnogości jej subtelnych przekazów łatwo przeoczyć coś istotnego ważnego dla osobistego szczęścia:
                                                   Tylko się zdaje
                                                   że nie dostrzegam
                                                   niedokończonych słów
                                                   nadziei
                                                   w locie ptaka
                                                   gestu wzruszenia
                                                   rąk pomysłów
                                                   oczu zdziwionych (…)
                                                                            („Jak przyczajony ptak”)
        Myślenie o świecie w utworach Wiesławy Siemaszko – Zielińskiej układa się w słowa ( wszak myślimy w języku) ale słowa zbudowane z metafor. Poetycka fraza ujawnia swoją obecność w świadomości i niepokoi, prowokuje, skłania do rozwinięcia w literacki obraz, pragnie być, istnieć, otrzymać trwalszy kształt w formie gotowego wiersza:
                                                   (…)otwiera się słowo
                                                   co jak
                                                   kamień
                                                   rzucony o ścianę
                                                   niezrozumienia
                                                   kuli się
                                                   pod ciężarem głosu
                                                   chowa w dłoniach
                                                   swój lęk
                                                   i niepewnie
                                                   zagląda
                                                   w głąb siebie
                                                   by uchylić drzwi

                                                   szuka ze mną wspólnego języka
                                                                            („W głąb siebie”)
Bohaterka tych wierszy odczuwa kruchość materii poetyckich słów, boi się, by nie zostały spłoszone głosem, postrzega je jako kolorowe motyle, tak piękne, ale jednocześnie tak delikatne („U progu naszych snów”). Jednocześnie przyznaje się do przyjemności, jakie jej sprawia tworzenie. Potrzebny jest jednak do tego nastrój intymności, cisza, miękki dotyk ciemności z kokonem światła nocnej lampki:
                                                   Tylko nocą
                                                   ubieram się w słowa (…)

                                                   Lubię zapalać wiersze
                                                                            („Lubię zapalać wiersze”)

Wiersz świeci swoim tajemnym blaskiem jak światło zapalonej świecy. Jest emanacją przytłumionych zmysłów, spłoszonych snów i wspomnień. Siemaszko – Zielińska w „Ulotnym szeleście słów” nie chce demonstracyjnie odsłaniać tych stref. Woli mówić szeptem, zmysłowe pragnienia otulić woalem słów, ochronić je przed niedelikatnością świata.
       Dostrzegalny też jest w poezji Siemaszko-Zielińskiej ton nostalgiczny, nie-do-wyrażona tęsknota za minionym czasem, za ulotnością zdarzeń, które były i które trwają jeszcze zapisane na nietrwałej kliszy pamięci. Autorka tomiku zatrzymuje się na samej granicy walki o pełnię życiowych doznań, o uratowanie barw szarzejących uczuć i rezygnacji, przyjęcia nieuchronnego scenariusza narzuconego przez czas:
                                                   Tamten czas jak
                                                   światło
                                                   iskrami źrenic
                                                   pulsuje jeszcze
                                                   w każdej kropli deszczu
                                                   (…)
                                                  odległej choć bliskiej
                                                   gorączce oddechów (…)
                                                                            („odległej choć bliskiej”)

                                                   Wiem że
                                                    to wszystko już

                                                   ty i ja
                                                   zaczepieni o słowa

                                                   tak blisko i
                                                   wciąż za daleko

                                                   zapadnięte powieki
                                                   już nie-czułości
                                                                            („Wciąż za daleko”)

Gdzieniegdzie odzywa się nieśmiała nuta nadziei:
                                                   Powoli
                                                   skrada się
                                                   i unosi nad miastem
                                                   obłok nadziei

                                                   warkocze słów
                                                   splatają dni w nieskończoność
                                                   pośród nich
                                                   szukam
                                                   własnego odbicia
                                                                            („Obłok nadziei”)

Pojawia się nawet iskra wiary („Chwila owocobrania”) w możliwość odrodzenia tych chwil i doznań jak w niezmiennym cyklu przyrody, swoiste zakwestionowanie linearności czasu na rzecz jego cykliczności. Liryczna bohaterka wierszy marzy, by czułym dotykiem rąk, jak Galateę, uwolnił z jej pozbawionej sensualności egzystencji kochanek – Pigmalion.
       Zbiorek Wiesławy Siemaszko – Zielińskiej zawiera też piękne wiersze pejzażowe, jak „Jesienne refleksje w górach” czy „Las w Borowicach”. Wyraźnie widać pośredni charakter tych liryków, w których pod warstwą opisywanego krajobrazu obecne jest uczucie („…księżyc przyczajony na niebie/ mruga zalotnie/ w milczącej zadumie”; „te drzewa/ jak zlęknione ptaki/ trzepoczą się jeszcze/  wtulone w ciszę wieczoru”). Jesienna aura koresponduje z tonacją przemijania, odchodzenia w tło, z nostalgią i niewypowiedzianą skargą.
          Na uwagę zasługuje interesująca szata graficzna, której autorką jest Joanna Małoszczyk.  Motywy jesiennych liści, drzew, wtulonych w siebie zakochanych, ptaków zwiastujących jesień podkreślają i elegancko dopełniają „ulotny szelest słów”.  Wiesława Siemaszko – Zielińska, dotychczas autorka poezji i prozy odważnie odsłaniającej sensualny wymiar uczuć, w „Ulotnym szeleście słów”  jest dyskretna i powściągliwa. Pisze niemal szeptem. W jej wierszach odczuwa się dojmującą tęsknotę za światem doznanego szczęścia, nie dającego się powstrzymać inaczej jak przez słowa, które szeleszczą jak jesienne liście.

Wiesław Siemaszko- Zielińska – „ W ulotnym szeleście słów”  Wydawnictwo „Ad-Rem, Jelenia Góra 2010.


Poezja nocnych świateł
„Noc pośpiesznie wyszła zza zakrętu i zawisła nade mną. Jej długi warkocz opadał na mą twarz i ranił oczy jak przypadkowy chrabąszcz. Zaskoczony jej pośpiechem i natarczywością próbowałem, idąc niemą ulicą miasta, znaleźć jakąś grudkę ciepła, choćby ulotny płomyk.” [„Noc”]. Gdy czyta się tę i podobne frazy, odnosi się wrażenie, że to klimat prozy Brunona Schulza. Tajemniczy, przemieniony przez noc krajobraz miasta, metaforyczne fantasmagorie pozwalają na takie skojarzenia. Jednak  Lesław Wolak, autor „Naświetlania nocy”, pragnie bohaterką swoich wierszy i miniatur poetyckich prozą (przez niektórych krytyków nazywanych mitopoezami) uczynić noc, porę ontologicznie (i dosłownie) niejasną, niedoprecyzowaną, podatną na oddziaływanie tajemnicy. Jej depozytariuszem jakże często bywa sen, który miewa barwę księżyca:
                                     (…)
                                     I znowu nade mną tańczy srebrny sen.
                                     Przypływ i odpływ z brzegu mojej wyspy,
                                     Jak złodziej  unosi dźwięki i obrazy.
                                     Dreszcz przenika zimny niby płozy sań.
                                 
                                     I znowu nade mną tańczy srebrny sen.
                                     Ciągną przez podwórze ciężkozbrojne armie.
                                     Czy to Mozart wygrywa swoje smutne arie?
                                     Czy o świcie uderzy złoty promień w dzwon.
                                                                 (*** I  znowu nade mną tańczy srebrny sen…)

Wieloznaczność i niedookreśloność obrazu tworzy niezwykły świetlnomroczny klimat, bo też Wolak chce nas prowadzić po niejasnych światach, których kontury, dzięki naświetlaniu nocy są jednak wyraźne. W metaforyce wyczuwa się tony podobne gdzieniegdzie do niektórych wierszy Bruna Milczewskiego, albo, jak w wierszu ***Prowadź mnie nocy, do poezji Wencla:
                                    Prowadź mnie nocy przez to pole białe.
                                    Spod kopyt i sań śnieg jak manna pryska.
                                    Śnieg krąży niby sokół, gwiazda błyska
                                    W górze. Wietrze wrota otwórz całe.

                                    Księżyc sunie okrągły niby młynarz
                                    I prześwietla jak rentgen nasze dusze,
                                    I widzisz przez mgłę trzy krzyże na górze,
                                   A wolny idzie wzdłuż muru Barabasz.
                                   (…)
Wydaje się, że Lesława Wolaka fascynuje metafizyka nocy, a jej niezwykłości nie da się uchwycić w słowach jednego wiersza. Stąd w wielu innych utworach zbiorku „Naświetlanie nocy” obecność podobnych motywów i mroczno – jasnego klimatu. Rzec można, że tabuny metafor autor kiełzna w przestrzeni między zmierzchem a świtem:
                                   Jesienne wieczory są jak dojrzałe kobiety spoglądają nam w oczy(…)
                                  W pokoju szemrze melodia starej maszyny do pisania,
                                  W sadzie za rzeką wiatr zerwał owoce przed czasem. (…)
                    
                                   Jesienne wieczory uginają się niby konar starego drzewa,
                                   W śmiertelnej słabości miniatura wszechświata.
                                                                     (*** Jesienne wieczory jak dojrzałe kobiety…)

                                           (…)
                                    Świt pnie się nad dachami po zorzy nieba.
                                    Piękno przyciąga piękno jak żywioł śmierć.
                                    Kiedy wciągane po rampie są łodzie na brzeg,
                                    Obudzone jaskółki odlatują bezpowrotnie.
                                                                      (***W świetle ram kontury snu ciemnieją…)

Świt jest zjawiskiem antynomicznym wobec zmierzchu i jako zwiastun jasności przyciąga piękno. Jest komunią dnia. Nadzieją na wyjście z poplątanych labiryntów nocy. Mimo zauroczenia (od słowa „urok”) tajemniczością nocy widoczna jest tęsknota do świata jasnego i dobrego, świata wstającego znad porannych jeziornych mgieł:
                                    (…)
                                    Poświata nieba niesie nowe wizje.
                                    Warkocz komety błądzi w labiryncie.
                                    Płyną anioły nad brzegiem jeziora.

                                    Wszystko ocaleje z jedynego źródła.
                                    Barwy jasne, deszcze srebrne, malachity.
                                    Rozpłynie się w ustach opłatek komunii.
                                    Świt przyjdzie jak zbawiciel i serce obudzi.
                                                                            (*** Mgły błądzą nie tylko w kotlinach…)

Mgły są w „Naświetlaniu nocy” motywem nieokazjonalnym, są duchami- zwiastunami krawędzi nocy i dnia. Podobnie jak noc potęgują tajemniczość i pewną grozę opisywanej przestrzeni, która niekoniecznie jest obszarem sensualnego doświadczenia, a stanowi krajobraz wewnętrzny:

   „Mgły z gór spływają w dolinę. Ptaki odpływają od światła do gniazd. Do nieuchwytnej biegniesz, którą możesz tylko przyśnić. (…)
    Czy widzisz płomień, to światło w duszy? To jakby spiżowa powieka nieba otworzyła się i nagle widzimy jasno, co z nami. (…)
                                                                            („Płomień”)

     Wydaje się, że przywoływane w tekstach rekwizyty są przez autora traktowane jako jedynie znaki wywoławcze dla skojarzeń, dzięki którym wkroczymy w swoistą aurę tej poezji i poetyckiej prozy. I rzeczywiście metaforyzacja obrazów w utworach Wolaka jest skutecznym środkiem poetyckiej wizualizacji. Wędrujemy w gąszczu metafor i rekwizytów i zastanawiamy się, jaki jest cel naszego wędrowania. Może intencją autora jest próba przedarcia się przez nieprzeniknione tajemnice bytu, choćby w błysku onirycznej jawy, zaskakującego zestawienia sennych faktów. Może uda się wydobyć, wyświetlić, dzięki intuicji obudzonej mocą poezji, choćby skrawek Nieznanego:

     Rzeka kołysze i przekracza dotyk traw. Na brzegu ze srebrnej ciemności ulatuje ptak. (…) To jakby błysk oświetlający zarys drogi, którą trzeba pokonać. (…) Wiersz kołysze wówczas przestrzenią – to jedyne świadectwo istnienia.
      Kiedy mgła opada jak dym z parowca i staje się ujściem rzeki, wysłużone barki przesuwają się z nią w obiektywie wieczności.
                                                                                 („Wiersz kołysze”)

       Sen jest bowiem równie wiarygodnym odbiciem istniejącej rzeczywistości jak zmysły. Więcej, zdaje się być bardziej realny od jawy. Należy tylko przekroczyć bramę i przejść na drugą stronę istnienia, niepochwytnego dla wyrastającej z sensualizmu empirii:

Otworzyłem drzwi do snu, drżącą ręką nacisnąłem klamkę. Noc nie jest już taka jasna, a dzień taki ciemny. (…)
-Witaj Aniele cichej nocy, prowadź mnie małymi krokami. Tak jakbyś prowadził Panę Młodą do ślubu. Tak jakbyś prowadził mnie na ścięcie. (…)
                                                                                  („Faza REM”)

Ta ambiwalencja wynika z niepewności, co też sen przyniesie. Będzie szczęśliwym śnieniem czy sennym koszmarem?  Naświetlanie nocy jest zaproszeniem do szczególnej wędrówki. To podróżowanie przez malignę odrealnionych obrazów, wyostrzające widzenie rzeczy tajemnych i niepochwytnych,  próba doświadczenia ontologii snu, jego do końca nierozeznanej natury. Lesław Wolak, dotychczas autor tomiku „Księga wiatru”, tym razem zaprasza nas w krainę własnych wewnętrznych światów budzonych pierwszym sennym oddechem.

Lesław Wolak, Naświetlanie nocy, Wydawnictwo AD REM, wyd. I, Jelenia Góra 2010, s.45 
 aut. Jan Owczarek




Odlot motyla”  - recenzja
Jestem świeżo po lekturze książki Elżbiety Śnieżkowskiej-Bielak wydanej przez Dom Wydawniczy  ” Rafael” w Krakowie  w styczniu 2006 roku.   Książka przyjęła imię eksponując tytuł jednego z dziesięciu opowiadań stanowiących jej całość. Oto ono: „Odlot motyla”. Zastanawiające i niepokojące. Motyl , symbol ulotnego piękna i barwnej tęsknoty, która jest ojczyzną naszych marzeń i siłą dążeń każdego człowieka – pisarza, sportowca, studenta, polityka, lekarza, misjonarza, złodzieja, więźnia, małego dziecka, dorastającej dziewczyny i chłopca      czy też sędziwego kombatanta. A więc to co rzuca się od razu czytelnikowi w oczy, to barwny motyl. Tu pojawia się pytanie, od kogo odlatuje ?  Aby się o tym dowiedzieć, trzeba przeczytać książkę i westchnąć z zadowoleniem, że przeczytać było warto. Co jest w tej książce pociągającego?  Odpowiedź brzmi: właściwa forma dla przemyślanej treści co w efekcie daje odpowiedni poziom kompozycji literackiej.
Ze względu na dobro czytelników nie mogę dokonywać takiej analizy dzieła, która ukazując pointę i rozwiązanie węzła problemowego odbiera czytelnikowi smak przeżywania zarówno estetycznego jak i moralnego. Czytelnik prowadzony ręką a raczej piórem czyli czcionką  autorki idzie razem z bohaterami książki, doznaje ich emocji i umysłowych turbulencji. Śledzi z uwagą i ciekawością ich zachowania, decyzje i sytuacje, w które są uwikłani. Jakiej natury są to kwestie wymagające od bohaterów książki trafnych rozstrzygnięć?  To samo życie. Zwykła szara codzienność. Powszechność ludzkich relacji stanowiących o naszym życiu osobistym i rodzinnym. Tak więc to co możemy nazwać  napięciem dramatycznym czy iskrzeniem ratunkowym pojawia się w zwykłych,  najczęściej spotykanych ludzkich układach. Można je wymienić bez obawy przedwczesnego odsłonięcia firanek tajemnicy.
Mężczyzna i kobieta w potrzasku nieporozumień. Ojciec i syn przedzieleni szukaniem swego dobra. Dziadek i wnuk wobec sprawczej siły internetu.  Mąż, żona, ich dzieci i wisielczy humor wydarzeń. Syn i matka oraz prawo wyboru.
W dziesięciu opowiadaniach tworzących książkę  Odlot motyla:  bohaterem prowadzącym jest mężczyzna co musi zastanowić czytelnika ponieważ autorem książki jest kobieta,  w dodatku ten autor, kobieta wykazała się wielkim znawstwem duszy ludzkiej, w tym szczególnym przypadku – męskiej. To celowe zamierzenie wypadło bardzo dobrze.
Na co chciałbym skierować myśl czytelnika, to nić przewodnia ukryta w liściach słów dziesięciu opowiadań. To nić przewodnia, po której pełznie ludzka samotność „prosząc o wsparcie kijaszkiem miłości” , prosząc o miłość inne ludzkie samotności.  Doskonale przecież wszyscy wiemy, także z własnego doświadczenia, że miłość, że przyjaźń są dla nas ludzi tą ostoją, dzięki której możemy trwać i przetrwać najgorsze przeciwności losu.
Autorka książki w sposób naturalny i delikatny wprowadza do świadomości czytelnika wiedzę o tym, że człowiek, który pragnie być rozumiany przez innych, sam musi innych rozumieć, dając im to czego sam pragnie – miłość i przyjaźń.
Niedawno usłyszałem w telewizji wypowiedź meksykańskiego krytyka sztuki na temat czyjejś twórczości  graficznej. Powiedział, że  słowa są przekonujące, ale przykład zmusza do działania. W przypadku  Odlotu motyla jest odwrotnie. Tu przykład jest przekonujący, a słowa zmuszają do działania, zwłaszcza gdy ilość tych słów podzielona na dziesięć opowiadań stanowiących całość tej książki została wymierzona zaskakująco precyzyjnie. Na zbudowanie każdego opowiadania zostało zużytych tyle słów ile ich było potrzeba. Nic dodać, nic ująć. Świadczy to o dwóch rzeczach, o intuicyjnym wyczuciu miary słowa, jak i też o świadomym warsztacie pisarskim Elżbiety Śnieżkowskiej - Bielak.
Czytelniku! Teraz już kolej na Ciebie. Usiądź wygodnie, do jednej ręki weź książkę a do drugiej siatkę na motyle. Może Ci się w życiu przydać, bo człowiek to wieczny łowca.


 Wrocław, 18 czerwca 2006r.

  Andrzej Bartyński